0 Comments
"Nienawidzę jedzenia", "jedzenie to zło", "boję się jeść", "jak to zjem to na pewno przytyję", "zjadłam/em te cholerne pączki, jestem beznadziejna/y", "no i po co to zjadłem/am, teraz wyrzuty sumienia nie dają mi spać" - to przykłady negatywnych stwierdzeń, które wielu z nas powtarza sobie każdego dnia. To niby tylko jakieś tam myśli, niczemu nie zagrażające, prawda? Nie prawda. Nasze przekonania mają wielką moc, a umysł nie pozostaje bez wpływu na ciało.
Wróćmy do tych mało pozytywnych stwierdzeń na temat jedzenia. Jak to działa? Otóż takie myślenie organizm odbiera jako napięcie i stres. Stres dokładnie taki sam jak ten związany z pracą, czy problemami rodzinnymi. Co gorsza, myśli te pojawiają się w nas najczęściej bezpośrednio przed spożyciem posiłku, po ekspozycji na jedzenie. Zamiast wprawiać organizm w sprzyjający nam tryb widzę jedzenie - zaczynam trawić (ślinianki już zaczynają pracować zanim jedzenie trafi do ust), to dostarczamy mu dawki stresu, który nasze trawienie spowalnia. Negatywne myśli mogą pojawiać się także po skonsumowaniu posiłku, zazwyczaj jako wyrzuty sumienia. I znowu nasze trawienie zamiast być podkręcone, leci na łeb na szyję. Czemu tak się dzieje? Pod wpływem stresu organizm produkuje liczne hormony, w tym kortyzol. Kortyzol wywołuje reakcję walcz albo uciekaj i podnosi poziom cukru we krwi. Ten mechanizm sprawdza się przy nagłych zagrożeniach, głównie fizycznych (gdy zaatakuje cię dzikie zwierzę lub gdy uczestniczysz w wypadku drogowym), bo walcząc z zagrożeniem, czy uciekając przed nim wykorzystujesz siłę mięśni, przez co wspomniany cukier jest przez mięśnie zamieniany na energię i spożytkowany. Przy chronicznym stresie (a takim są nasze przekonania, bo są czymś trwale wyznawanym i z czym codziennie obcujemy) sprawa się komplikuje, gdyż nie walcząc z nim fizycznie nie wykorzystujemy mięśni, a więc nie wykorzystujemy cukru, przez co łatwo odkłada się on w postaci tkanki tłuszczowej. Co więcej, kortyzol przystosowując organizm na gorsze czasy, wprowadza go niejako w stan hibernacji i - by wszystkiego starczyło mu na dłużej - spowalnia wszelkie funkcje organizmu, w tym także metabolizm składników odżywczych, a to przyczynia się m.in. do problemów z jelitami oraz do tycia. Co ciekawe, również pomijanie posiłku jest odczytywane przez nasz organizm jako sytuacja mu zagrażająca, a więc stresowa. Na stres spowodowany czynnikami zewnętrznymi często nie mamy wpływu, nie jesteśmy w stanie go wyeliminować. Jednak jeśli sami jesteśmy fabryką stresu, możemy zacząć nią lepiej zarządzać, a najlepiej to w ogóle ją zamknąć, bo i tak nie przyniesie zysków. Na koniec, żeby była jasność, dodam, że nikogo nie namawiam do codziennego pałaszowania paczki ciastek powtarzając sobie w głowie "są tak pyszne i pełne cukru, że na pewno po nich schudnę", bo takie myślenie magiczne może nie zadziałać. Chodzi o wyeliminowanie stresorów poznawczych, które sami sobie sztucznie generujemy i które nie dość, że realnie wpływają w negatywny sposób na nasze zdrowie, to dodatkowo psują naszą relację z jedzeniem. To co myśleć? - zapytacie. "Teraz jest czas na posiłek, czyli czas na relaks", "od jedzenia zależy moje zdrowie i samopoczucie, dlatego tak ważne jest co jem", "dobre jedzenie wzmacnia mnie od środka i upiększa na zewnątrz", "zasługuję na dobre jedzenie", "ups, zjadłam/em całą czekoladę... OK, to nie koniec świata, zjem po prostu mniejszą kolację". Nie jesteśmy czarno-biali. I będziemy popełniać błędy, mimo narzuconych sobie zasad. Zjedzenie pączka lepiej "odkręcić" półgodzinnym spacerem, czy mniejszym obiadem, niż linczowaniem się własnymi przekonaniami. Bo koniec końców wychodzi na to, że faszerowanie się negatywnymi myślami, to jak faszerowanie się tłuszczem. I to takim bez żadnego smaku. Zastanawialiście się kiedyś dlaczego jedzenie jest tak silnie związane z emocjami? Dlaczego pełni funkcje (chwilowego) reduktora stresu, pocieszyciela, czy przyjaciela, z którym można obejrzeć komedię w tv?
Wróćmy do początków, do narodzin i dzieciństwa, do relacji matka-dziecko. Spójrzmy. Matka od pierwszych dni karmi swoje maleństwo. Karmienie w pierwszych tygodniach (lub miesiącach) to setki minut kochającego dotyku dziennie. Jedzenie kojarzy się dziecku z dotykiem mamy, a dotyk mamy to miłość i bezpieczeństwo. Nie tylko małe dzieci pragną bliskości mamy. Dotyczy to także tych starszych, które przybiegają do niej, gdy jest im źle, ale i dorosłych ludzi, którzy często wracają do domów rodzinnych, kiedy zostali skrzywdzeni przez życie. Przy niedzielnym obiedzie u mamusi znikają wszystkie troski. Od chwili narodzin naturalnie uczymy się, że jedzenie zaspokaja nasze emocjonalne potrzeby, przynosi ukojenie, daje poczucie stałości, uspokaja, leczy rany, rozumie i nie ocenia. Dlatego sięgamy po nie, gdy odczuwamy stres, lęk, niepewność, rozczarowanie, czy smutek. Sięgamy po nie również wtedy, gdy potrzebujemy wypełnić jakąś nieokreśloną pustkę. To może być niespełnianie się we własnym życiu, albo po prostu - samotność. Wyniki badań pokazują, że samotni ludzie odczuwają silniejszy głód i wolniej się najadają. A ja jednak mam wątpliwości, czy głód w ich przypadku nie jest stały i niezmienny niezależnie od ilości spożytego pożywienia. Bo raczej ciężko najeść się miłością pałaszując samotnie kolejną czekoladę. |